W tym tygodniu skonczylam 27 lat. Ostatnio nie mialam zbyt wielu powodow, zeby czuc sie staro. Tutaj mam kontakt z ludzmi starszymi ode mnie, wrecz emerytami. To osiedle gdzie mieszkaja rodzice Garego to osiedle emerytow, wiec gdziekolwiek sie pojawiamy wszyscy witaja nas slowami — o,mlodziez przyszla. Milo byc najmlodszym, no ale to 27 to juz niestety blizej trzydziestki niz osiemnastki…
Rodzice Garego postanowili uczcic moje pierwsze urodziny w Stanach w sposob, na ktory godza sie tutaj tylko dzieci i emeryci. Ja zupelnie nieswiadoma tego co mialo sie wydazyc nie musialam udawac zaskoczenia i znioslam wszystko z usmiechem na twarzy. Po pierwsze dostalam od nich suszarke do wlosow — uwielbiam te wszystkie praktyczne prezenty, ktore ostatnio zdaza nam sie dostawac. Tak sie ciesze, ze wszyscy na sile nie staraja sie dekorowac naszego mieszkania. Po drugie, postanowili mnie zabrac na kolacje do Cracker Barrel. To jest taka amerykanska restauracja, ktora serwuje „wiejskie” i „swojskie” jedzenie (wiejski i swojski umiescilam w cudzyslowiu tylko dlatego, ze nie maja wiele wspolnego z polskim znaczeniam tych slow, poza tym jedzenie bylo bardzo dobre) i cieszy sie ogromna popularnoscia wsrod amerykanow. Kiedys probowalismy sie tam wybrac w czasie weekendu, ale kolejka oczekujacych na stolik byla tak dluga, ze zrezygnowalismy. W kazdym razie na moja urodzinowa kolacje Gary zasugerowal danie, ktore skladalo sie z trzech najbardziej polularnych tam potraw — pierogi maczne, ktorych tutaj nie nadziewa sie niczym, smazona szynka i mieso mielone z warzywami (papryka, cebula i przyprawy). To mielone mieso najbardziej mi smakowalo. Obslugiwala nas bardzo mila kelnerka.
Od razu wyczula, ze nie jestem tutejsza, moj akcent rozpoznala jako francuski — cieplo ale jeszcze nie goraco. Kiedy konczylismy posilek a ona jeszcze raz przyszla zapytac, czy niczego nam nie brakuje, mama Garego powiedziala, ze wlasnie dzisiaj mam urodziny i zapytala czy firma nadal serwuje dla jubilatow torciki. Kelnerka powiedziala, ze teraz serwuja cos innego i ze zaraz przyniesie mi moj urodzinowy deserek. Po chwili widze, ze z kuchni wychodzi caly szereg kelnerow i kelnerek (bylo ich czterech albo pieciu) i kieruje sie w strone naszego stolika. Otoczyli nasz stolik i klaszczac zaczeli spiewac specjalna firmowa piosenke urodzinowa. Bylam w totalnym szoku, zupelnie oszolomiona nawet nie czulam sie zaklopotana ale zdecydowanie nie chcialabym przezywac tego jeszcze raz. Zupelnie sie nie dziwie, ze Gary jako nastolatek podobno grozil rodzicom, ze ich zabije, jezeli zrobia mu taka niespodzianke. Wszyscy mieli ze mnie nie maly ubaw, Gary, rodzice no i polowa gosci w restauracji. Jak wychodzilismy ludzie mnie zaczepiali i skladali mi zyczenia — niezly obciach. No coz, ciekawe jakie jeszcze amerykanskie niespodzianki przede mna…