Month: July 2005

Moje pierwsze amerykanskie urodziny

W tym tygodniu skonczylam 27 lat. Ostatnio nie mialam zbyt wielu powodow, zeby czuc sie staro. Tutaj mam kontakt z ludzmi starszymi ode mnie, wrecz emerytami. To osiedle gdzie mieszkaja rodzice Garego to osiedle emerytow, wiec gdziekolwiek sie pojawiamy wszyscy witaja nas slowami — o,mlodziez przyszla. Milo byc najmlodszym, no ale to 27 to juz niestety blizej trzydziestki niz osiemnastki…

Rodzice Garego postanowili uczcic moje pierwsze urodziny w Stanach w sposob, na ktory godza sie tutaj tylko dzieci i emeryci. Ja zupelnie nieswiadoma tego co mialo sie wydazyc nie musialam udawac zaskoczenia i znioslam wszystko z usmiechem na twarzy. Po pierwsze dostalam od nich suszarke do wlosow — uwielbiam te wszystkie praktyczne prezenty, ktore ostatnio zdaza nam sie dostawac. Tak sie ciesze, ze wszyscy na sile nie staraja sie dekorowac naszego mieszkania. Po drugie, postanowili mnie zabrac na kolacje do Cracker Barrel. To jest taka amerykanska restauracja, ktora serwuje „wiejskie” i „swojskie” jedzenie (wiejski i swojski umiescilam w cudzyslowiu tylko dlatego, ze nie maja wiele wspolnego z polskim znaczeniam tych slow, poza tym jedzenie bylo bardzo dobre) i cieszy sie ogromna popularnoscia wsrod amerykanow. Kiedys probowalismy sie tam wybrac w czasie weekendu, ale kolejka oczekujacych na stolik byla tak dluga, ze zrezygnowalismy. W kazdym razie na moja urodzinowa kolacje Gary zasugerowal danie, ktore skladalo sie z trzech najbardziej polularnych tam potraw — pierogi maczne, ktorych tutaj nie nadziewa sie niczym, smazona szynka i mieso mielone z warzywami (papryka, cebula i przyprawy). To mielone mieso najbardziej mi smakowalo. Obslugiwala nas bardzo mila kelnerka.

Od razu wyczula, ze nie jestem tutejsza, moj akcent rozpoznala jako francuski — cieplo ale jeszcze nie goraco. Kiedy konczylismy posilek a ona jeszcze raz przyszla zapytac, czy niczego nam nie brakuje, mama Garego powiedziala, ze wlasnie dzisiaj mam urodziny i zapytala czy firma nadal serwuje dla jubilatow torciki. Kelnerka powiedziala, ze teraz serwuja cos innego i ze zaraz przyniesie mi moj urodzinowy deserek. Po chwili widze, ze z kuchni wychodzi caly szereg kelnerow i kelnerek (bylo ich czterech albo pieciu) i kieruje sie w strone naszego stolika. Otoczyli nasz stolik i klaszczac zaczeli spiewac specjalna firmowa piosenke urodzinowa. Bylam w totalnym szoku, zupelnie oszolomiona nawet nie czulam sie zaklopotana ale zdecydowanie nie chcialabym przezywac tego jeszcze raz. Zupelnie sie nie dziwie, ze Gary jako nastolatek podobno grozil rodzicom, ze ich zabije, jezeli zrobia mu taka niespodzianke. Wszyscy mieli ze mnie nie maly ubaw, Gary, rodzice no i polowa gosci w restauracji. Jak wychodzilismy ludzie mnie zaczepiali i skladali mi zyczenia — niezly obciach. No coz, ciekawe jakie jeszcze amerykanskie niespodzianki przede mna…

Plus GSM

You’re a loyal wireless customer. You always pay your bills on time, and you’ve never harped on or bitched about anything.

What happens when someone steals your cell phone and your contract is with a reputable company that is vaguely interested in keeping its customers satisfied? The answer is irrelevant, because there are a number of solutions to the problem that involve keeping the customer happy (so that, naturally, she will continue giving money to the company).

What happens when someone steals your cell phone and your contract is with a company that has no idea what “customer satisfaction” means and is more interested in covering its butt than providing a service? You’re charged a penalty.

I had a cell phone with Plus GSM, a sorry excuse for a wireless provider that has such generous packages as twenty free minutes for a forty-zloty monthly charge.

“Choose us and you get three short but entire conversations for free!”

Such are the sorry offers you get in Poland, where an adolescent free market is still virtually competition free. You swallow hard and take what they give you, if you want a cell phone.

I had no choice. I signed a contract, used my twenty minutes, sent a ton of text messages instead of talking to people, and despite the ridiculously small number of minutes I had, was relatively satisfied.

When Kinga and I moved to the States, I left my cell phone with my father-in-law. This was because Plus GSM would not cancel my contract even under such extenuating circumstances. I was told I would have to pay an early-termination fee. Nothing new there — wireless providers in the States do the same thing (although Verizon told me that I could cancel without a penalty if I were moving to a location that didn’t have Verizon service. What is ridiculous about it is Plus GSM’s early termination penalty fee is 800 zloty, which represented 73% of my monthly salary!

Seventy-three percent! I decided instead to leave money for my monthly payments with my parents-in-law and let them use the free minutes (My wonderful package included a whole twenty free minutes!) until the end of the contract.

Last week, my mobile phone was stolen. I informed Plus GSM via fax and asked them to discontinue service to that particular cell phone. The plan was simply to continue paying the monthly fee until the contract is completed in November and be done with it. To do this, we’d have to buy a new SIM card for the cell phone, even though we wouldn’t have a phone to put it in.

We wrote a fax to Plus GSM about this. For those who can read Polish:

Zwracam sie z prosba o calkowite wylaczenie karty SIM mojeg telefonu nr 695-635-967. Prosbe swa uzasadniam tym, ze telefon moj zostal skradziony. Poniewarz w tym momencie przebywam w USA chcialbym upowaznic do wszystkich zmian na moim koncie pana Jana Jedrusia […]. Zwracam sie rowniez z prosba o udostepnienie Janowi Jedrus adresu e-mail oraz nr, ktore umozliwia znalezienie telefonu.

Wiem, ze dane te powinny znajdowac sie na mojej umowie ale niestety umowa ta zaginela podczas mojej ostatniej  rzeprowadzki.

For those who can’t read Polish, the fax basically informed them of the situation and authorized my father-in-law to make any changes necessary in my account to resolve the matter.

Plus GSM did as requested. Sort of. They interpreted that fax as a cancellation of the contract and informed my father-in-law that the penalty bill had been sent.

Infuriated, I sent the following fax, in English:

I have been informed by Jan Jedrus, my father-in-law, that despite the fact that my telephone was stolen, you intend on forcing me to pay the penalty for early termination of contract.

My phone was stolen and you want to penalize me further? I’m a victim, and you’re treating me like I’m the thief!

That is the singularly most immoral business practice I have ever encountered.

I know your argument: “Well, sir, if we just canceled contracts whenever someone reported their cell phones stolen, we would lose a fortune because so many people would lie and then sell the phone!”

I’m sorry, but that is not my problem. You are the ones operating a business, and that means you are by default taking a risk. Customers should not be taking a risk in signing a phone contract.

What you’re doing doesn’t even make good business sense. You want to make money, not lose it. When I come back to Poland, I will need a cell phone. If you treat me well, I will chose your company, which would result in me paying much more than 800 zloty. However, you want me to pay 800 zloty now and thereby guarantee that I will never use your services again. Are you really that short-sighted?

You’re just showing that in Poland, it’s better to steal than be honest. It’s better to be a thief than to be an honest customer. If there were any justice in Poland, and there is not, you would be shut down for your fraudulent business practices.

I refuse to pay this penalty

Kigga’s Dad talked to these folks several times, and they told him that if we didn’t pay, they’d take me to court. But when we got to thinking about the details of this situation, and we realized something startlingly simple: we never canceled the contract. If they take us to court, we simply and honestly deny that we canceled the contract, and they have no proof that we did.

Still, we wanted to finish this in a respectable, honorable manner, so we sent yet another fax, explaining explicitly that my father-in-law had my authorization to do anything necessary to resolve this, including buying a new SIM card. We wrote yet another fax, expressly saying that my father-in-law had “permission” to buy a SIM card for the phone. Again, for those who know Polish:

W zwiazku z tym ze aktualnie mieszkam w USA a moj telefon, na ktory nie wygasla jeszcze umowa zostal skradziony upowazniam pana Jana Jedrusia zamieszkalego w Jablonce […] do zakupu zastepczej karty sim na rzecz mojego konta. Pragne wyrazic moje oburzenie jak malym zaufaniem traktujecie swoich stalych i uczciwych klientow. Bylem waszym klientem ponad poltorej roku, zawsze w terminie placilem rachunki. W sytuacji kiedy przeprowadzam sie do USA a kilka tygodni pozniej, telefon zostaje skradziony z kuchni mojego tescia firma naraza mnie jedynie na kolejne koszty i traktuje mnie jak zwyklego oszusta. Pragne tutaj zaznaczyc, ze w USA w kazdej firmie telefonii komorkowych w przypadku przeprowadzki mozna bez zadnych kosztow wycofac sie z umowy. W Polsce nie jest to jeszcze mozliwe, to ciagle jeszcze mlody kapitalizm i niestety nie umiecie jeszcze szanowac swoich klientow. Przyznam, ze najwygodniejsze dla mnie byloby zaplacenie abonamentu do konca waznosci umowy, niestety jak poinformowal mnie tesc po rozmowie z biurem obslugi klienta, firma nie wyrazila na to zgody.

Bardzo prosze rowniez o przyslanie na moj adres internetowy adresu e-mail do dalszej korespondencji. Musze przyznac, ze forma komunikowania narzucona przez PLUS GSM naraza mnie i pana Jana Jedrusia na znaczne koszty. Bardzo prosze o wyrozumialosc i odstepstwo od Waszych nieprzyjaznych zasad.

Highlights, for non-Polish readers, include, registering “offense at how you treat your honest clients with such little trust,” and a comment about “young capitalism” in Poland, which means that unfortunately “you don’t know how to respect your clients.”

After we sent this, my parents-in-law went back to the nearest Plus GSM in Nowy Targ to buy the card. The sales rep asked for a copy of the contract. My parents-in-law didn’t have it; I have no idea where it is. Plus GSM does have a copy in Warsaw, but they refuse to send it. My father-in-law, angered beyond belief, suggested that he just pay the rest of the contract monthly payments then and there.

“No,” was the reply.

And so we’re just forgetting about it. Let them take us to court — for a little over $200 dollars. Let them do whatever. I, for one, will never have anything to do with

Plus GSM, and if you’re in Poland, I suggest you do the same.

Geodezja w Stanach

Pierwszy tydzien pracy mam za soba. Pierwszy projekt juz prawie zakonczony, w piatek zaczelam juz drugi. To czego dowiedzialam sie w tym tygodniu to zapewne tylko namiastka tego czego jeszcze musze sie tutaj nauczyc ale juz dostrzegam mnustwo roznic pomiedzy geodezja w Polsce a geodezja w Stanach.

  1. Nie maja Osrodkow Dokumentacji Geodezyjno-Kartograficznej. To znaczy ze nie musz uzupelniac zadnych materialow ale z drugiej strony nie maja zadnych materialow wyjsciowych, wiec kazdy pomiar jest pomiarem od zera.
  2. Nie kompletuja operatow. Zleceniodawca otrzymuje tylko mape, na ktorej sa wszystkie wymagane informacje. Nie ma zadnej instytucji, ktora odpowiadalaby naszym PODGiK gdzie nalezaloby skladac jakiekowiek dokumenty zwiazane z wykonywanym projektem. Instytucje odpowiedzialne za infrastrukture techniczna w miescie same prowadza swoje archiwa i zlecaja inwentaryzacje. Swoje mapy udostepniaja na stronach internetowych.
  3. Ilosc informacji zawarta na mapie zalezy od zleceniodawcy. W tym tygodniu opracowywalam mape do celow projektowych. Przedmiotem bylo skrzyzowanie, ktore w tym momencie nie jest zbyt bezpieczne i maja tam wprowadzic pewne poprawki. Poniewaz teren jest mniej wiecej plaski w tamtym miejscu, zleceniodawca uznal, ze nie potrzebuje topografii, na mapie nie bedzie wiec ani jednej wysokosci. Nie do pomyslenia u nas.
  4. Nie maja zadnego odpowiednika naszej instrukcji K-1. Dobor symboli i ich wielkosc jest zupelnie dowolna, za to na kazdej mapie musi sie znajdowac legenda. Na tych mapach, ktore widzialam wiekszosc symboli jest opisana bezposrednio na mapie. Poniewaz jednakstosuja wieksze skale niz my, nie zaciemnia to rysunku.
  5. Slala rowniez zalezy od zlecenia ale uwielbiaja duze skale. Wiekszosc map rysuja w odpowiednikach naszych 1:200 do 1:300, my zaczynamy podklady projektowe od 1:500.
  6. Mapy eidencyjne sa ogolnie dla wszystkich dostepne na stronach internetowych odpowiednika naszego Urzedu Powiatowego. Sa to tylko pogladowe mapy, mozna je ogladac na podkladzie zdjec lotniczych lub na podkladzie planu miasta i dowolnie dodawac rozne informacje. Wiekszosc miast ma tego typu bazy GIS. Dokladne informacje o granicach dzialek znajduja sie w odpowiednikach naszych ksiag wieczystych. Jeszcze do konca nie wiem jak oni tutaj sie tym posluguja, wiem ze maja z granicami nie mniejsze problemy niz my.
  7. Ksiegi wieczyste — sa dostepne dla wszystkich na stronach internetowych. Tak jak i u nas archiwum prowadza sady.
  8. Szkice terenowe — Boze jak ja teskie za szkicami Grzeska i Michala. To co dostaje to sterta smieci. Nie uzywaja symbloli, posluguja sie tylka kodami a i tutaj panuje pelna dowolnosc. Kazda ekipa terenowa stosuje dowolnie przez siebie ustalone kody. Szkice sa bardzo szczatkowe, dostaje przewaznie jedynie wykaz numerow pikiet z kodami — masakra.
  9. Zleceniodawca nie placi za projekt ustalonej na poczatku kwoty, placi za robotogodziny poszczegolnych pracownikow. Kazdy z nas wypelnia codziennie formularz, gdzie wpisuje ile godzin pracowal nad danym projektem i co konkretnie danego dnia zrobil.

By Hand

Kinga bought a new notebook for taking notes at her job. New vocabulary, new measures, new everything.

It’s a sturdy notebook, with a rough plastic cover and a cloth-covered binding. Very nice.

It makes me wish I could write something by hand, in a hard-bound notebook, with one of my fountain pens. But I keep a journal by computer, remain in contact with friends via email, and blogging by hand? Well, I guess I could write it on a page, take a picture of it, the post the image.

Such are the costs of an electronic age.

When I first moved to Poland, I didn’t have a computer, so I kept my journal by hand, in flimsy notebooks with pictures of unknown teenage girls on them in semi-provocative poses. They were the only ones I could find.

When I got my laptop in Poland, I started transcribing all the entries, but got through only a few months.

I recently found them, going through boxes packed away years ago. For a brief moment I considered getting started again on the transcribing, in some misguided attempt to make them “permanent.”

Still, my journal documents on the computer are password protected, keeping out any casual snooper. These obviously enough are not.

Do I care if anyone reads them? Not really. They read about like this entry…

Swimming in Culture

How many cultural issues can you spot in the image of an American man going to buy swimming trunks? More than you’d expect.

Sunday Kinga and I went out with friends of the family on their houseboat. Those who can read Polish got more details form Kinga, but suffice it to say that water skiing was one of the afternoon activities and Kinga got up on her first try.

Before going, though, I needed a pair of swimming trunks. I have a pair that I bought in Poland, but I’d not be seen in public wearing those in the States. They are, in a word, Speedos. I bought the longest pair the store had, but they’re still skin tight and extremely skimpy. What is it about European men wearing Speedos all the time?

I have nothing against Speedos in the proper context. In fact, I’ve worn them many times — in competitive swimming events. But walking around the beach? Swimming around in a lake? It seems like taking a Ferrari to the corner store for a pack of cigarettes — completely unwarranted and a more-than-slight exaggeration.

So, not wanting to parade around in Speedos yet wanting to save as much money as possible, Kinga and I did the logical thing: we went to Wal-Mart to buy swimming trunks.

It was a mistake.

Wal-Mart is, arguably, one of the cheaper stores in the States, which means it attracts a certain clientele from a certain socio-economic group of people. I don’t know if in fact that has anything to do with the fact that literally 95% of the trunks we found were size XXL, but I have my suspicions. And the colors and designs: Lord, I left with a headache.

I ended up leaving with a pair of violently bright green shorts because they were the only pair I could find that were size large. They’re too big for me, but I feared one of the three “Mediums” we found would be too small.

Wodne

Nie mamy jeszcze rowerow ale probujemy utrzymac forme. Staramy sie codziennie plywac. W niewilkim kompleksie kondominiow, gdzie mieszkaja rodzice Garego jest niewielki basen do dyspozycji mieszkancow. Nie jest duzy, ok. 10 m dlugosci. Dla mnie wystarczy, plywam dookola az do utraty tchu. Gary mowi na niego duza wanna, ale on to troche inna klasa plywania. Te jego motylki, „flipy” i „flapy” faktycznie maja tam troche ciasno.

W ostatnia niedziele mielismy prawdziwa uczte wodna. Przyjaciele rodzicow maja ogromna lodz, wlasciwie takie male mieszkanie na wodzie. Procz tego motorowke i mnostwo roznych zabawek do uprawianie sportow wodnych. W trzy rodziny zapakowalismy sie na lodz w niedziele po obiedzie. Znalezlismy spokojna zatoke, gdzie nie bylo ludzi i „zarzucilismy kotwice” (czyt. przywiazalismy lodz do drzewa). To bylo istne szalensto. Gary wreszcie mial tyle wody ile lubi, ja odwazylam sie zjezdzac z gornego pokladu na glowke do wody, no i najwazniejsze po raz pierwszy w zyciu jezdzilam na nartach wodnych. Niesamowite przezycie ale bardzo wyczerpujace, dzis jeszcze czuje bole miesni a nie jezdzilam dluzej jak 10-15 minut. Najpierw mialam okazje ogladac wyczyny Aleksandra, syna wlascicieli. On jezdzi na desce i robi rozmaite akrobacje, juz prawie wychodzi mu obrot o 180 st. Pozniej Gary zalozyl narty, podobno latwiej sie na nich jezdzi niz na desce.

Bacznie obserwowalam jak wyglada start na dwoch deskach, to poderwanie sie z wody wydawalo mi sie najtrudniejsze. Ellen, ktora byla wczesniej instruktorka, udzielila mi krotkich wskazowek jak nalezy zachowywac sie w wodzie. Wskoczylam do wody, wrzucili mi narty, krotka szamotanina, zeby je zalozyc, lina juz lezala obok mnie i wszyscy czekali az przyjme wlasciwa pozycje. Siedzialam skulona w wodzie, kolana pod broda, rece wyprostowane, czubki nart wystaja z przodu z wody. Jak juz bylam gotowa to lekko drzacym glosem cicho powiedzialam „hit it” — uslyszeli i motorowka ruszyla. Wstalam za pierszym razem. Podobno udaje sie to 10 % poczatkujacych, czyli nie jest z moja forma i koordynacja tak zle. Najtrudniejsze dla mnie byly jednak zakrtety. Jak lodka zaczynala skrecac moja naturajna obrona bylo podciagniecie sie na linie, wtedy od razu ladowalam w wodzie i caly start zaczynal sie od poczatku. Niesamowity sport ale tak jak mowilam, niewyobrazalnie wyczerpujacy. Po kilkunastu minutach mialam rece i nogi jak z waty a miesnie bola mnie do dzisiaj. Nie mam niestety zdjec, Gary robil zdjecia analogowym, wiec musimy poczekac az skonczymy film.

I ustacould

“I ustacould, but I cayn’t no mo.”

“Me and Mama, we was there yesterday.”

“I ain’t never said such a thang.”

Kinga had her first encounter with southern accent, virtually unintelligible southern accents over the Fourth of July weekend. Visiting my family in South Carolina, poor Kinga probably said “Excuse me?” more times in those few days than she’s said in the last few years combined.

It’s not just the accent that’s difficult. There are so many quirks of a southern, South Carolinian accent that cause problems.

  • Present perfect usually is created with a form of “have” plus the past particle (i.e., “done”). Southern present perfect is created with “done” plus either the past simple form (“ate”) or the past participle — usually the former. So instead of “I’ve already eaten,” be get “I done ate.”
  • “Be” in the past simple is always “was.” “Were” is virtually non-existent. “We was gonna try, but…”

Now she has an idea how difficult the local dialect in Poland was for me.

4 lipca

Bardzo szybko to wszystko sie toczy. Trzy dni w Poludniowej Karolinie, w okolicach Charlotte, powrot, poszukiwanie mieszkania zakonczone sukcesem i ciag dalszy poszukiwan pracy dla Garego. Ciesze sie, ze nie zaczelismy od Charlotte, nie podoba mi sie tam. W Asheville jest o wiele ladniej. 4 lipca spedzilismy w Rockhill u siostr taty Garego. Na swiatecznego grila przyjechalo okolo 30 czlonkow rodziny ale jak pozniej sie okazalo, ciagle brakowalo kolejnych 40 osob. To bardzo duza i nieco zwariowana rodzinka, jak zreszta kazdy tam powtarza.

Mistrzem ceremonii byl tata Garego. Upiekl na grilu kilkadziesiat hamburgerow i hot-dogow. Musze przyznac, ze te hamburgery nie byly zle. Przygotowanie wszystkiego zajelo czterem siostrom okolo godziny. Pokrojenie warzyw i uformowanie hamburgerow z mielonego miesa, to jest ten sekret domowych hamburgerow. Pozniej tzw. szwedzki stol. Hamburgery oczywiscie z duza iloscia salaty, pomidorow, papryki i sosow. Bardzo smakuje mi tutaj salatka ziemniaczana (prawie zupelnie zmiazdzone ziemniaki z gotowanym jajkiem, cebula, majonezem i przyprawami). Wszedzie pojawia sie ta papka z czerwonej fasoli, ktora nie zawsze mi smakuje, makarony z pomidorami i topionym serem zoltym, „diabelskie” jajka i kilka rodzajow ciast — zadne domowej roboty (w przyszlym tygodniu rodzice organizuja dla nas mala impreze, na pewno upieke cos swojskiego). Oczywiscie wszysko przegryza sie tutaj ogromna iloscia chipsow i przepija sie coca-cola, ewentualnie piwem ale to ktore bylo na grilu nie powinno nawet nazywac sie piwem, bo do piwa mu daleko. Ale to nie znaczy ze nie ma tutaj dobrego piwa — oczywiscie Corona, ktora juz wczesniej odkrylysmy z Ewa no i Samuel Adams, tez niezly. Ale i tak teskimy juz za polskim piwem.

Cala imreza trwala od 16:00 do 20:00. Na parkingu wokol grila utworzylismy bardzo zabawny krag i zaczely sie plotki i ploteczki. Ze wszystkimi staralismy zamienilismy kilka zdan. Wszyscy jak jeden maz mieli przy sobie zdjecia swoich dzieci, to chyba tez taka amerykanska tradycja i opowiadali o dzieciach bardzo duzo. Slyszelismy wiec o roznych osiagnieciach sportowych, szkolnych ale i o pierwszych randkach, to tez tutaj dosc popularny temat. Rozmawialam ze wszystkimi na ile tylko bylam w stanie sie z nimi dogadac. Wierzcie mi poludniowy akcent zwala z nog i po kilku godzinach wysilania sie w rozumieniu co tez oni chca mi powiedziec, mialam serdecznie dosc.

Temporary Post

Two out of three are accomplished:

  • Kinga has a job.
  • We have an apartment.

I’m still looking, and that means the obvious. The dreadful -— temping. Oh, how I hated temping in Boston.

That’s what I’m supposed to say, right? But bottom line is, it doesn’t really bother me. It’s obviously not a long-term career choice. “Our third contestant is Gary, a professional temper, with thousands of assignments under his belt.” No, not something I want to keep until I perfect it, but there is a, well, charm about it for a little while. Walking into an office and not knowing what you’ll be doing, who you’ll be working for, what your coworkers will be like, or even where your place of work is located.

Okay, it does suck.

Even the title —- a temp -— is demeaning. “Oh, you’re the new temp.” An outsider in every sense of the word.

Survey America

Dostalam prace. To co wydarzylo sie tutaj w ciagu ostatniego tygodnia przekroczylo moje najsmielsze oczekiwania. Zastanawialam sie czy wogole bede miala szanse dostac prace w geodezji w tym roku.

Asheville, NC (Polnocna Karolina) — bardzo ladne, stare miasteczko z takim angielskim klimatem polozone w gorach — tam uderzylismy. Miasto bardzo nam sie podoba, jeszcze na pewno do tego wroce, poza tym znalazlam tam 26 firm geodezyjnych. Zaczelismy w poniedzialek, we wtorek po poludniu mialam juz pierwsza propozycje pracy, przyjelam ja w piatek rano. Nie spodziewalam sie, ze to wszystko tak szybko sie potoczy. Zaczynam 18 lipca, oczywiscie moga mnie jeszcze wyrzucic, jezeli im sie nie sprawdze…

Ten tydzien przyniosl wiele nowych doswiadczen, musze przyznac, ze niektore byly dosyc zaskakujace:

  1. Otwartosc i zyczliwosc geodetow — jestem dla nich zupelnie obca osoba, ktora do tego przyjechala z jakiegos odleglego, obcego dla nich kraju, bardzo czesto padalo pytanie, czy Polska jest juz krajem demokratycznym. Mimo to, wielu z nich nie tylko poswiecilo mi swoj czas ale rowniez udzielalo wielu rad, gdzie co znalesc, od czego mam zaczac zeby zdobyc tutaj uprawnienia, jak wygladaja egzaminy i jak wazne tutaj jest to, zeby te uprawnienia zdobyc. Bylam zaskoczona, w Polsce nie spotkalam sie, zeby tak powszechnie wszyscy na wstepie sprzedawali Ci cenne informacje, raczej samemu trzeba bylo szukac.
  2. Zainteresowanie firm — to na pewno przede wszystkim swiadczy o tym, ze na rynku duzo sie dzieje i jest ogromne potrzebowanie. Ale ja mialam tutaj obawy – kto chcialby rozmawiac z baba geodeta a do tego z Polski, gdzie to jest i czy oni maja tam juz komputery? A tu wrecz przeciwnie. Jezeli pojawialam sie w firmie i akurat nie bylo geodety, z ktorym moglabym porozmawiac to przewaznie do kilku doslownie godzin otrzymywalam telefon i umawiali sie ze mna na rozmowe. Ku mojemu zdziwieniu odzywaly sie raczej te wieksze firmy, ktore zajmuja sie rowniez inzynieria ladowa, projektami, GIS-em, fotogrametria …
  3. Rozmowy kwalifikacyjne — nigdy wczesniej nie bylam na rozmowie kwalifikacyjne, wiec za bardzo nie mam porownania ale dosc profesjonalnie to dla mnie wygladalo. Rozmowa trwala od 1 do 1,5 godziny. Przychodzil geodeta, lub geodeta z szefem calego biura. Wypytywali sie o wszystko, poczawszy od tego czym sie wczesniej zajmowalam, co lubilam robic, w czym bylam dobra, w czym slaba, co cenilam a czego nie lubilam u swojego poprzedniego szefa a skonczywszy na bardzij osobistych pytaniach dotyczacych mojej osobowosci, np. jak znosze porazki itd. Czesto pokazywali mi sprzet na jakim pracuja, oprowadzali mnie po biurze. Wiele pytan mnie zaskakiwalo np no dobrze na poczatek opowiedz nam cos o sobie… Kurcze nie wiadomo o czym mowic, mowilam o sprawach zawodowych ale nie bylam przekonana o co im chodzi, ale przeciez nie zaczne: urodzilam sie w 1978 r. w niewielkiej wiosce Jablonka, tuz pod Babia Gora… Wiele pytan bylo bardzo scisle zwiazanych z problemami, z jakimi mozna sie spotkac w pracy i musze przyznac, ze te trzy lata doswiadczenia zrobily swoje i nie musialam tam siedziec z otwarta buzia tylko wiedzialam o czym mowia albo wydawalo mi sie, ze wiedzialam o czym mowia…
  4. Jak wypadlam? — trudno do konca powiedziec na ile oni byli ze mna szczerzy a na ile byli po prostu uprzejmi. Raczej wykazywali zainteresowanie, mowili, ze spelniam ich wymagania i ze maja nadzieje ze wkrotce znowu sie ze mna skontaktuja. Ale ja nie ufam im w tej kwestii. Zaskoczylam sama siebie, ze potrafilam sie opanowac na tych rozmowach i juz po pierwszych mitutach zupelnie nie odczuwalam zdenerwowania i moglam na luzie z nimi rozmawiac.

Tylko jedna firma odpowiedziala natychmiast bardzo konkretna propozycja. Jest to sredniej wielkosci firma na rynku geodezyjnym w Asheville, NC, mniej wiecej taka jak nasza w Ludzmierzu — zatrudniaja wydaje mi sie ok 8 osob — zajmuja sie podobnymi projetkami jak my w Ludzmierzu. Zmiany jakie mnie czekaja — musze sie przestawic na Autocada i bede miala sanse popracowac na GPS-ach. Wydaje mi sie, ze takie cisnienie wystarczy mi na poczatek. Ale mam nadzieje, ze jeszcze w przyszlosci zapukam do Vaughn & Melton. A moze oni jeszcze sie do mnie odezwa.

W przyszlym tygodniu szukamy mieszkania — nie bedzie z tym problemow, jest mnostwo mieszkan, ktore mozemy wziasc od zaraz. No I teraz Gary zaczyna szukac intensywnie czegos dla siebie, bo do tej pory wozil mnie wszedzie. Jedziemy zatem do Asheville, to bardzo ladne miasto, w kazdym razie ja juz go polubilam.

Tymczasem jedziemy do rodziny taty Garego do Poludniowej Kroliny na swieto 4 lipca, wiec czeka mnie kolejna dawka wrazen.